Głosy prasy
Reżyser i operator w jednej osobie na trzy miesiące sam poddał się jego rytmowi - i na trzy godziny poddaje mu się widz. W pewnym momencie projekcji spojrzałem za siebie - ludzie w kinie siedzieli w kompletnym skupieniu, wyglądali, jakby się modlili. A przecież oglądaliśmy proste życiowe czynności. Niezapomniane ujęcie: uśmiech mnicha, który w swojej celi wstaje z klęcznika i nagle spogląda w kierunku kamery, demaskując obecność operatora, a tym samym widza. Przez moment uświadamiamy sobie, że byliśmy obecni podczas intymnego aktu modlitwy, ale ta obecność nie miała żadnego znaczenia - tak jakby nas wcale nie było.
Uderza w tym filmie prostota liturgii, zwyczajność praktyki mistycznej przeplatanej rzadkimi momentami rozmów: Dokąd lecisz? Do Seulu. - klauzura nie jest całkowita. Zdarza się i zabawa. Gdy spada pierwszy śnieg, nagle mnisi wychodzą na górę. Widać białe figurki (jeden z nich jest czarnym Afrykaninem) koziołkujące po śnieżnym stoku.
Znany z tylu filmów obrządek buddyjski wydaje się mniej egzotyczny niż obraz ewangelicznego życia według benedyktyńskiej reguły. Dokument Gröninga uświadamia, jak bardzo jesteśmy oddaleni od europejskich korzeni.
Tadeusz Sobolewski, „Gazeta Wyborcza”
Wielka cisza to film o pięknie i spokoju, które każdy może odkryć w obrazach i osobistych wrażeniach. To film, który zabiera każdego z nas w głąb naszego wnętrza, (…) poetycki esej o zwolnionym rytmie życia, o małych przyjemnościach, które prowadzą widza ścieżką do tej pory uczęszczaną tylko przez mnichów. Gröning wykazuje się ogromną akceptacją dla zamkniętego świata i portretuje go z prawdziwym malarskim wyczuciem. (…) Przyjemność oglądania Wielkiej ciszy można porównać do tej, która wynika z obserwacji delikatnie szemrzącego strumienia. (…) Piękne kadry aż wylewają się z ekranu i widać wyraźnie, że stanowią coś więcej niż tylko wetknięte na siłę, malownicze, ale i powierzchowne widokówki. Kompozycje kadrów Wielkiej ciszy są niesamowicie malarskie. Mnisi w swoich celach przywołują płótna Georgesa De La Tour, a milczące zbliżenia nieodgadnionych twarzy kartuzów mogą być śmiało porównane do arcydzieł flamandzkich mistrzów.
Jay Weissberg, „Variety”
W całym filmie jest niewiele więcej niż dwie minuty dialogu. Ale naturalne dźwięki monastycznego życia, śpiewy, a nawet szelest zapalanych świec doskonale ujmują codzienną klasztorną rutynę, która opiera się na modlitwie i medytacji. Widz pozbawiony „dobrodziejstwa” komentarza, pozostaje w intymnym kontakcie z zapierającymi dech obrazami Gröninga, medytacją i osobistym doświadczeniem absolutnego oddania Bogu.
Elsie Soukup, „Newsweek”
Można by się spodziewać, że prawie trzygodzinny, pozbawiony narracji dokument o codziennym życiu mnichów będzie miał bardzo ograniczoną grupę zwolenników. Jednak niesamowity sukces tego filmu w Niemczech i we Włoszech sugeruje, że nietrudno zachwycić się sposobem w jaki obraz Gröninga pokazuje życie w klasztorze. Dyskretne tropienie ścieżek, którymi mnisi podążają na co dzień , hipnotyzująca obrazowość i skromne a równocześnie jakże bogate w znaczenia efekty dźwiękowe. Ten film wnika do wnętrza świata, który, oddając się do dyspozycji Boga, wymyka się z sideł współczesnej cywilizacji. (…) Poprzez powtarzalność obrazów, dźwięków, czynności i biblijnych strof Gröning stopniowo, z kadru na kadr, uświadamia nam, co to znaczy naśladować Boga.
JA, „Eye Weekly”